Kilka dni z życia wakacyjnego psa

Odkąd tylko pamiętam jako mała dziewczynka (i duża też) marzyłam, o wielu wspólnych rzeczach związanych z moim psem. Na obecne wakacje planowaliśmy jak co roku wypoczynek nad naszym pięknym Morzem Bałtyckim, a jednak Tata pokrzyżował plany Mamy... i słusznie. Szczerze mówiąc znudziło mi się leżenie cały dzień na plaży, pływanie w lodowatej wodzie i nachalność ludzi na ulicy, aby tylko coś zarobić. Dodatkowo denerwował mnie ten tłum ludzi, ten hałas, dochodzę do wniosku że to zdecydowanie nie dla mnie. Po dłuższych dyskusjach na temat tegorocznych wakacji decyzja po dwóch stronach padła na Kaszuby. Ucieszyłam się kiedy to usłyszałam, gdyż jestem miłośniczką lasu i jezior, a tam jest tego pod dostatkiem. Ubóstwiam ciszę, delikatny szum lasu kołyszący wielkie dęby, czyste jeziora a do tego idealnie pasuje pies. Tak, pies. Zszokowałam się, kiedy usłyszałam od Taty pytanie "Czy chcesz aby Szanti pojechała z nami?". W pewnym momencie pomyślałam, że to jakiś żart, który jak zawsze narobi mi niepotrzebnej nadziei. Tata mówił to na serio, znalazł domek blisko jeziora gdzie mogą przebywać zwierzęta, gdyż właściciel sam posiada dwa psy. Od zawsze był on przeciwny psom na wakacjach, więc ten fakt mnie dodatkowo zmylił. Przeanalizowałam sprawę, czy Szanti będzie miała stres związany z nowym miejscem zamieszkania, czy zaakceptuje inne psy, jak się zachowa, jak przebiegnie podróż samochodem i jeszcze wiele innych rzeczy. Zgodziłam się, jedziemy na wakacje z psem.
Podróż przebiegła bez mniejszego kłopotu zło spało, czasami tylko budziła się i podziwiała widoki za szybą. Postoje oczywiście były, wtedy nawiązała nowe psie znajomości. Byłam z niej zadowolona, że nie sprawiała problemu podczas jazdy.



Wyjechaliśmy w Poniedziałek, a wróciliśmy w Piątek. Mieszkaliśmy w przytulnym drewnianym domku w Kamienicy Królewskiej.Czysto, przyjemnie, dużo miejsca, jedynie co to niepokój wzbudzały u mnie strome schody- ale tak to było OK. Mieliśmy prawdopodobnie 800 m. do jeziora Juno. Woda była zdumiewająco czysta i zimna, gdyż przez te pięć dni pogoda była w kratkę, na szczęście nie padało. Jezioro otaczał piękny las, a zaraz za nim rozciągały się wielkie pola żyta czy zboża. Krajobrazy były przepiękne, to był raj dla mnie jak i dla psa. Chciałam żeby Brutus pojechał z nami, aczkolwiek rodzice się nie zgodzili- z oczywistych jak dla nich względów. Jeszcze większe zło zostało pod opieką dziadków, jak co roku spisali się.

Poniedziałek
Początkowo w Niedzielę zakładaliśmy, że wyruszymy o 5:00, aczkolwiek jak to moja rodzinka z naszego miasta wyjechaliśmy o 7:20- znacznie dłużej zeszło nam z pakowaniem walizek i innych rzeczy. Na miejsce dojechaliśmy bodajże o 14:30. Po rozpakowaniu się poszliśmy pozwiedzać okolicę. Szanti pływała w jeziorze, aportowała piłki i trochę poćwiczyłyśmy Frisbee. Nie szło nam za rewelacyjnie, gdyż mój nadgarstek nie ogarnia rzutów.


Wtorek
Wcześniej wstałam i poszłam z psem na spacer. Na nim spotkałam trzy kozy, kury i konia. Zwierzęta (łącznie z moim kundlem) były przyjaźnie do siebie nastawione. Po obiedzie pojechaliśmy do Parku Krajobrazowego, tam przeszliśmy wiele kilometrów. Psu, mi i Tacie się podobało, aczkolwiek dla Mamy i Brata był to zbyt wielki wysiłek fizyczny. Oczywiście wtedy było aportowanie i wąchanie wszystkiego dookoła. Następnie był odpoczynek w domu letniskowym, a zaraz po tym bieganie po lesie i zbieranie grzybów. Wtedy wybraliśmy się do źródełka, które nie było zbyt zadowalające jak to wyolbrzymiał pewien Pan, napotkany na drodze. Mama była wściekła, że przeszła 5 km, aby zobaczyć mały strumyk wody. W tym dniu pojechaliśmy jeszcze zobaczyć "Diabelski Kamień". Na nim się stawało i było widać czerwoną wodę w jeziorze. Legenda głosi, że woda w zbiorniku jest czerwona, gdyż tam skaleczył się diabeł. Mimo to, wyobrażałam to sobie inaczej.

Środa
Popołudniu przyjechali znajomi moich rodziców wraz z swoją córką (rówieśniczka). Nie byłam zbytnio z tego zadowolona, gdyż kiedyś miałyśmy niezbyt miłe wspomnienia ze sobą, aczkolwiek nie jest taka zła jak ją kiedyś widziałam. Miałyśmy wspólny język i zainteresowania, co się w sumie przydało. Dodatkowo jej ojczym przywiózł ze sobą lustrzankę, więc wieczorem się nie nudziłam :)
Tego dnia zamierzałam popływać w jeziorze, lecz Monika zapomniała stroju kąpielowego, a ja jak to leń- nie chciało mi się samej wejść. Na szczęście Mama koleżanki, wzięła kostium i następnego dnia zaczęło się szalenie w wodzie. Codziennie odbywało się grzybobranie, jak i długie spacery i zabawy z psem. Dodatkowo poszliśmy wieczorkiem na rower wodny, bez aparatu- bałam się że znając moje "szczęście" upuszczę go do wody. Rowery były mało skrętne, strasznie trudno się nimi kierowało.


Czwartek
Standardowo czyli jezioro, las, aportowanie i zabawa z innymi psami. Aparat był w ciągłym użyciu, tak więc ciągle było trzeba go ładować. Niestety, lecz bateria nie trzyma tak długo jak cztery lata temu. Po obiedzie pojechaliśmy do Szymbarka, tam zwiedziliśmy wiele rzeczy- najlepszą atrakcją oczywiście był "Domek do góry nogami". Jeszcze kolejną atrakcją były bunkry, tam odsłuchaliśmy dwu minutowy nalot bombowy na Polskę- wszystko brzmiało strasznie realistycznie. Kolejną atrakcją były wagony, które wywoziły ludzi na Sybir, najdłuższa deska na świecie, najstarszy dom w Europie i wiele więcej. Miejsce godne polecenia. A co z Szanti? Nie dowiedzieliśmy się wcześniej, że możliwy jest wstęp ze zwierzętami- zło zostało w domu. Masa zabawek, miska z wodą i jedzeniem, jeszcze wcześniej duży wysiłek, bo w końcu zmęczony pies to szczęśliwy pies. Nie zrobiła wyrządziła żadnych szkód, wszystko było ok.
Za długą namową Mamy, pojechaliśmy na parę godzin do Łeby. W sumie godzina drogi, tylko 60 km. Spędziliśmy tam raptem dwie godziny, nic a nic mi się nie podobało. Znacznie inaczej Łeba wyglądała w Maju, a teraz? Zmieniła się na niekorzyść.

Piątek
Dzień wyjazdu, strasznie smutno było mi opuszczać piękne Kaszuby. Rano do obiadu kąpaliśmy się w Jeziorze. Rano na podwórku przywitał mnie czarny Wodołaz. Piękny pies, a w zasadzie to suka- majestat i ta gracja.Woda cieplejsza niż parę dni temu, słońce wyjrzało zza chmur, wszystko fajnie. Wyjechaliśmy o godzinie 17:20. Przed wyjazdem przyjechało małżeństwo, wraz z szczeniakiem. Kundelek dobrze się dogadywał z moim kundlem, porobiłam mu parę zdjęć i... komu w drogę temu czas. Po drodze powrotnej zatrzymaliśmy się przy "Parku miniatur". Nie miałam ochoty tam iść, tak więc zostałam wraz z psem, a reszta rodziny poszła na zwiedzanie.

Młodemu trudno było zrobić jakiekolwiek zdjęcie, a co dopiero "ładne".

Ogółem nie nudziłam się. Szanti zrobiła spore wrażenie nie tylko na mnie, lecz na osobach "z zewnątrz". Dobrze się zachowywała, tylko jeden raz wdała się w sprzeczkę z drugim zadziornym Sznaucerem. Na szczęście wszystko zdołałam opanować. Nad jeziorem spotkałam wiele psów, od Norfolk terriera po Charcika włoskiego. Podsumowując, polecam Kaszuby każdemu, kto uwielbia ciszę, dziką naturę i piękne krajobrazy. Mi się bardzo podobało, aczkolwiek wiadomo wszystko ma swoje wady i zalety. Wadą tego wyjazdu było to, że trwał tak krótko. 

9 komentarzy :

  1. Czekam na zdjęcia! Ale w waszym życiu się dzieje!

    OdpowiedzUsuń
  2. Super zdjęcie! Widać, że dużo się u was dzieje!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Działo się dużo, teraz odpoczywamy :)
      Miło, że ktoś jeszcze na tego bloga zagląda. Pozdrawiamy.

      Usuń
  3. To Wy już po urlopie? :o
    Chyba jestem opóźniona .xd super fotki!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ach, te Sznaucery. Ostatnio u mnie w miejscowości zauważyłam jakiegoś sznupka, tyle że średniaka. Na miłe przywitanie nie było co liczyć (dokładnie tak ja w Waszym przypadku) :)
    Pozdrowienia dla Szanti :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Fajnie Wam mijają wakacje ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. To widzę, że fajne mieliście wakacje, Szanti jest naprawdę prześliczny ;)

    OdpowiedzUsuń